Fajnie jest podróżować autem, które wzbudza zainteresowanie. Kiedyś, by doczekać się takiego efektu, wystarczyło kupić używanego Mustanga, Camaro albo chociażby Fiata 124 Spider – czyli samochód o atrakcyjnej sportowej sylwetce. Obecnie podobnych aut jeździ znacznie więcej, więc nic dziwnego, że spojrzenia przyciągają zupełnie inne pojazdy.
Jakie? Z zielonymi tablicami rejestracyjnymi, a szczyt zainteresowania odnotowaliśmy jeżdżąc Skodą Enyaq Coupe w pomarańczowym kolorze. Rzadko która z osób oglądających ten model Skody przyznała, że przyciągnął ją kolor, raczej wskazywały wielkość samochodu i sylwetkę. Wersja Coupe ma dość dziwny kształt, bo przód nadwozia jest ścięty pionowo, a tył opływowy. Wierzyć się nie chce, ale takie crossovery są hitem sprzedaży.
Wzorem konkurencji, Skoda mająca w ofercie model Enyaq dostosowała się do mody i też wprowadziła taką właśnie wersję. Wracając do zielonych tablic rejestracyjnych, one działają niczym magnes, bo za nimi kryje się napęd elektryczny, dzięki któremu zapominamy o bezlitośnie opróżniających portfel stacjach benzynowych. To co usłyszeliśmy o elektrykach, realizuje czarne scenariusze; „ogólnie są za drogie, sztucznie windują ceny wszystkich pojazdów, nie ma gdzie ładować, palą się”.
Co do pierwszej części wypowiedzi mogę się zgodzić. Ogólnie Skoda od lat przekonuje jakością samochodów i to niezależnie od klasy, a do tego ma niemal nieprzebrane rzesze zwolenników. Enyaq IV Coupe RS stanął na topie gamy, ale to nie oznacza, że rywalizacja jest łatwa. Jedni mówią, że to tylko Skoda, inni, że Volkswagen z logo Skody.
Niezależnie od opinii, warto wsiąść za jej kierownicę. Kto po raz pierwszy przejedzie się tej klasy elektrykiem, dozna szoku związanego z osiągami i wyciszeniem kabiny. Co do przestrzeni nie przesadzałbym z zachwytami, bo zżerają ją baterie wymuszające wyższe położenie podłogi. Efekt jest taki, że wysokość wnętrza tak dużego samochodu jest porównywalna z autem segmentu B. W Enyaqu odległość górnej krawędzi przedniej szyby od podłogi wynosi 109,5 cm, w Fabii 107,5, w Scali 108 cm.
Szerokość też nie jest druzgocąco większa bo w Enyaqu, mierzona na wysokości łokci, wynosi 150 cm, w Fabii 146, w Scali 147 cm. Za to suma miejsca (odległość między pedałem hamulca a oparciem fotela kierowcy) z przodu i z tyłu (między oparciami przedniego i tylnego fotela) w Enyaqu wynosi 180 cm, podczas gdy w Fabii 169 cm, a w Scali 176 cm. Jednak ogólne poczucie wnętrza jest znacznie lepsze niż w tych dwóch mniejszych Skodach. Gdyby nie wielki ekran w centralnej pozycji, byłaby wręcz pustka w kokpicie.
Design wnętrza spokojnie można uznać za rewelacyjny, intuicyjny, ergonomiczny. Układ zegarów wydaje się logiczny – przed kierowcą mały wyświetlacz, a po środku duży ekran. Jest też rozwiązanie, które zawsze chwalę – czyli poręczny ‘wałek’ do zmiany głośności sprzętu audio. Ale oprócz niego mamy do dyspozycji sterowanie głosowe, a nawet sterowanie głośności radia poprzez przesuwanie palca pod centralnym ekranem.
Dalej idąc, dowolnie możemy zmieniać kolory podświetlenia wnętrza, a ponadto istnieje szybko działający system Apple CarPlay, zapewniający szybki i sprawne łączenie się telefonu z autem. Dźwigienkami przy kole kierownicy możemy regulować siłę rekuperacji, co ma wpływ na zasięg. Dwa silniki elektryczne o łącznej mocy 299 KM (moment obrotowy 460 Nm), współpracują z akumulatorem 77 kWh. Taka moc nawet przy masie pojazdu 2050 kg przekłada się na świetne osiągi; s Sprint do setki trwa 6,2 s, prędkość maksymalną ograniczono do 180 kmh.
Do tego auto dysponuje napędem na 4 koła, co się odczuwa, gdy wjedziemy na luźną lub oblodzoną nawierzchnię. Nie da się ukryć, że tym modelem Skoda wjechała na wysoki szczyt. Cena całkowita testowanego modelu to 295.9 zł.
Wojciech Sierpowski