Łącznie przebyliśmy ponad trzy tysiące kilometrów, co było absolutnie wystarczającym czasem, żeby polubić naszego czterokołowego przyjaciela podróży.
Testowany Hyundai przez cały czas zapewniał wszystkim czterem osobom na pokładzie absolutny komfort, w żaden sposób nie był męczący, a wręcz przeciwnie, nawet po wielu godzinach spędzonych w samochodzie, pasażerowie nie odczuwali zmęczenia i tylko zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby jednak zatrzymać się na jakiś nocleg.
To może zacznijmy od wnętrza, które za sprawą kolorów sprawia, że wydaje się ono optymistyczne. Jasne skórzane – swoją drogą bardzo dobrze wyprofilowane, mocno trzymające plecy – siedzenia, po części biała tapicerka drzwi i kokpitu, zamszowa jasnoszara podsufitka i obicie słupków, ciemnoszara listwa biegnąca dookoła wnętrza, ciemnoszara skóra oraz dolna część kokpitu wykonana z tworzywa wyglądająca jak szczotkowane aluminium, tworzą mega przytulne, a zarazem ekskluzywne wrażenie.
Jak przystało na trzecią dekadę XXI wieku, ergonomia wnętrza została dopracowana niemal do perfekcji. Do dyspozycji mamy więc liczne schowki, uchwyty, kieszonki, czy chociażby rozkładany podłokietnik z wbudowanymi miejscami na kubki dla pasażerów drugiego rzędu. Na szczególną uwagę zasługuje miejsce do indukcyjnego ładowania telefonu. Nie jest ono bowiem tradycyjnie poziome, a pionowe. W specjalną kieszonkę wsuwa się smartfona i on się automatycznie ładuje.
Troszkę w mniej komfortowych warunkach jechaliby pasażerowie trzeciego rzędu, niemniej pełnowymiarowe fotele są, nawet z dość dobrym do nich dostępem, pasy oraz poczucie bezpieczeństwa podczas jazdy. Dodatkowo fotele w drugim rzędzie regulowane są zarówno jeżeli chodzi o ich położenie, ale również nachylenie oparcia. Oddzielnie zaplanowano również klimatyzację dla tylnej części wnętrza. W pierwszym rzędzie mieliśmy zarówno podgrzewanie, jak i wentylowanie fotele, w tylnych jedynie opcję na ciepło.
Kierownica jest pokryta skórą, podgrzewana i bardzo estetyczna. Wkomponowano w nią liczne przyciski do regulowania i przełączania różnych opcji wyświetlanych zarówno na cyfrowych zegarach, jak również na dużym panoramicznym monitorze znajdującym się na środku konsoli. Większość potrzebnych informacji jest właściwie zawsze na wyświetlaczu, system jest w języku polskim, bardzo rozbudowany, jednak całkiem intuicyjny.
Przed kierowcą znajduje się HUD, czyli Head-up Display. Oczywiście skorzystać można z systemu Car Play, co więcej, telefon czy laptopa można ładować nie tylko złączką USB, ale także metodą tradycyjną, bowiem przewidziano gniazdko na 220V. Panoramiczny dach otwierany jest na połowę jego powierzchni i ma automatycznie regulowaną zasłonę.
Santa Fe wyposażone zostało właściwie we wszystkie niezbędne oraz służące poprawie bezpieczeństwa i komfortu jazdy systemy oraz gadżety. Na pokładzie znalazły się więc: świetnie działający system Cruise Control, utrzymujący wskazany dystans od jadącego z przodu samochodu oraz jeszcze fajniejszy, aczkolwiek zdecydowanie jeszcze niedoskonały, Line Assistant, który samodzielnie nawet bez trzymania rąk na kierownicy – jak widać na załączonym zdjęciu – pilnuje prawidłowego toru jazdy.
Auto oferuje również: asystenta parkowania z czujnikami i systemem kamer 360, bezkluczykowy dostęp oraz start, elektrycznie sterowaną klapę bagażnika działającą również na machnięcie nogą. Cena testowanego modelu PHEV ładowanego z gniazdka zewnętrznego wynosi 245,8 tysięcy zł, a jego odpowiednik HEV, czyli samoładująca się hybryda w zależności od wersji wyposażeniowej jest tańsza o 30-70 tys. zł.
Chyba największą wadą auta jest mały, 47-litrowy zbiornik paliwa, który przy nieco szybszej jeździe na autostradzie ok.140-150 km/h i spalaniu na poziomie 9,5 l/100 km powodował konieczność częstszych wizyt na stacjach benzynowych. Jeżdżąc spokojnie po za miastem trochę lepiej to wyglądało, bowiem spalanie było na poziomie 6,2 l/100 km, co przy masie własnej wynoszącej 2112 kg oraz napędzie 4×4 było dość dobrym rezultatem. Jeżdżąc po miasteczkach, udawało nam się korzystać wyłącznie z silnika elektrycznego, który automatycznie ładował się podczas hamowania. Nie zbadaliśmy jednak faktycznych możliwości, jakie daje to rozwiązanie, ponieważ w trasie nie mogliśmy tracić czasu na szukanie ładowarki.
Pomimo niewielkiej pojemności silnika spalinowego (1,6 litra), dzięki opcji plug-in, Santa Fe jest całkiem energiczny. Do setki przyspiesza w 8,8 sekundy – co naprawdę da się odczuć – i osiąga prędkość 178 km/h. Moc silników wynosi: spalinowego 180 KM oraz elektrycznego 85 KM.
Jedną z największych zalet auta jest jego bagażnik, w który, nawet zważywszy na fakt, że wieźliśmy na plecach komplet złożonych siedzeń trzeciego rzędu, upychaliśmy walizki i różne nasze rzeczy właściwie bez końca, a i tak zawsze było jeszcze miejsce.
Mówimy cały czas o Santa Fe, a nawet nie poruszyliśmy jeszcze kwestii związanych z designem. Wymiary auta niczym nie odbiegają od dzisiejszych suvów i wynoszą: długość 478 cm, szerokość 190 cm, wysokość 171 cm oraz rozstaw osi 276,5 cm. Nowocześnie wyglądający przód, duży grill z charakterystycznymi reflektorami, modna sylwetka, elegancki kolor, srebrne listewki, klamki i obramowania szyb, oraz piękne 19-calowe felgi z oponami 235/55 – to czy się podoba nie jest nawet punktem, który należy poddać pod dyskusję. Myślę, że każdy kto miałby możliwość przejechania nim tylu kilometrów, miałby podobne odczucia – szkoda tylko, że trzeba było go oddać.
AgaeM