Jeśli na ruchliwej ulicy dowolnego miasta w naszym kraju zaczniemy obserwować jakie samochody przejeżdżają przed nami, dojdziemy do wniosku, że dominują szare, grafitowe kolory, i wyraźnie wysokie nadwozia. Gdy pojawia się intensywna barwa, najczęściej jest to czerwień, a w drugiej kolejności niebieski i koniakowy. Wśród wysokich aut dominuje klasa średnia, przy czym wiele z tych pojazdów wywodzi się z segmentu B, tyle że dzięki dużym kołom i wysokości blisko 1,6 m zdecydowanie – przynajmniej wizualnie – bliżej im do średniaków niż kompaktów.
Po takim aucie zazwyczaj oczekuje się wygodnego wsiadania, prześwitu zapewniającego spokój podczas podjeżdżania pod krawężnik, przestrzeni przynajmniej na przednich siedzeniach, wygodnych siedzeń, przyzwoitego komfortu jazdy, dobrego wyciszenia, niskich kosztów eksploatacji i oczywiście wysokiego poziomu bezpieczeństwa. Jeżdżąc na co dzień po mieście coraz częściej wybieramy przekładnię automatyczną, która nie tylko sama zmienia biegi, ale zwalnia nas z obowiązku wciskania co chwilę pedału sprzęgła. Na szczęście nie ma go, więc pozostaje więcej wolnego miejsca na lewą nogę.
Zbiegiem okoliczności, kilka dni po tych obserwacjach, odebraliśmy Renault Captur. Okazuje się, że doskonale wpisuje się on w obraz auta często widywanego na naszych drogach. Bez wątpienia Captur odznacza się dobrym designem, który razem z pięknym czerwonym kolorem lakieru działa niczym magnes. To samo dotyczy wnętrza. Deska rozdzielcza jest czytelna, łatwa w obsłudze. Ma profil fali, czyli przed kierowcą jest wklęsła, a przed pasażerem wypukła. Po środku znajduje się pionowo ustawiony spory ekran dotykowy.
Przed pasażerem wbudowano poręcznie otwieraną szufladę. Fotele mają duży zakres regulacji i są dobrze wyprofilowane, głowę podtrzymują designersko zaprojektowane zagłówki. Zabrakło mi tylko dźwigni hamulca ręcznego. Materiały wykończeniowe całkiem niezłe, jak na tę klasę pojazdu. Do koloru nadwozia dobrano czerwone szwy na kierownicy, fotelach i tapicerce. Tak samo ozdobiono pasy bezpieczeństwa, oraz fotele z czerwonymi paskami. W dachu znajdowała się duża odsuwana szyba. Tylna klapa otwiera się na wysokość 187 cm, więc nie powinniśmy zawadzać o nią głową. Podłoga bagażnika wydaje się ekstremalnie wysoko umieszczona, ale takie wrażenie wywołuje wyjmowana płyta podłogi, pod którą możemy schować różne przedmioty. Po jej wyjęciu pojemność bagażnika wynosi 536 litrów. Podnosząc drugie dno bagażnika zobaczymy wnękę na koło zapasowe, ale w tym egzemplarzu istniał tylko zestaw naprawczy.
Jeśli chodzi o układ napędowy, była to wersja Mild Hybrid (R4T-1.3) o łącznej mocy 160 KM współpracująca z przekładnią EDC7. Auto przyspiesza w 9,2 s do 100 kmh i osiąga prędkość 202 kmh. Producent określił średnie zużycie paliwa na 5,8-5,9 l/100 km, co zważywszy na automat, wielkość i masę auta (1380 kg) jest dobrym wynikiem. My tak korzystnego nie uzyskaliśmy, bo jak zwykle jeździliśmy głównie na krótkich odcinkach miejskich.
Nie sposób pominąć faktu, iż była to topowa wersja R.S. Line o sportowych akcentach i pakietach advanced driving oraz winter comfort. Niedawno Renault zapowiedziało rezygnację z tego symbolu na rzecz Esprit Alpine. Brzmi dobrze. Cena testowanej wersji to 133,5 tys. zł.
Wojciech Sierpowski, fot autor i APR-foto