Jeżdżąc, a nierzadko stojąc w korkach, miewamy chwile wspomnień, związane między innymi z naszym pierwszym samochodem. W moim przypadku takie skojarzenie było oczywiste, bo podróżowałem testowym Clio E-Tech, a myślami cofnąłem się do połowy lat 70 i mojego beżowego Renault 8 podobnej wielkości. Patrząc z zewnątrz kabina 4-drzwiowego, 3-bryłowego nadwozia wydawała się mała. Tymczasem siadając za kierownicę, zaskakiwała ilość miejsca na nogi, co wynikało z umieszczenia całego zespołu napędowego z tyłu i wysunięcia do przodu przegrody czołowej, z korzyścią dla wielkości wnętrza.
Podczas jazdy przeszywał je odgłos pracy skromnego silnika R4-1.1, a rozkład masy pojazdu wywoływał dużą nadsterowność, jak gdyby chcąc zimą nauczyć kierowcę radzenia sobie z poślizgami. Na śliskiej nawierzchni bywa z nimi tak, jak z pierwszymi jazdami na rowerze po zdjęciu bocznych kółek – musimy utrzymać równowagę, natomiast w przypadku samochodu chodzi o równowagę w poziomie. Ponieważ z kasą na tankowanie było gorzej niż krucho, starałem się jeździć oszczędnie. Rozpędzałem się dzięki silnikowi, po czym włączałem luz wykorzystując energię kinetyczną. Często spoglądałem w lusterko wewnętrzne, by upewnić się, czy nie staję się zawalidrogą. Jednak przy ówczesnym nasileniu ruchu rzadko występowała taka sytuacja.
O ile normalnie jeżdżąc po mieście spalałem 6 l na 100 km, dzięki tej prymitywnej formie ‘hybrydy’, udawało się zejść do ok 5 l na setkę. A’propos ‘setki’, ważące 765 kg R8 przyspieszało w 23 s do 100 kmh (Vmax 135 kmh). Dlaczego tak mało ważyło, skoro miało wszystko co potrzebne do jazdy? No właśnie, na wyposażeniu znajdowały się rzeczy nieodzowne, najbardziej brakowało mi radia. Włączników na desce rozdzielczej było tak mało, że raczej nikt ich nie mylił. Na komfort jazdy nie narzekałem, poziomu bezpieczeństwa nie doświadczyłem.
Wracając do współczesności; dzisiaj nawet samochód segmentu B po prostu nas wiezie, bezstresowo, stabilnie, komfortowo, wystarczy mu w tym nie przeszkadzać. Konstruktorzy uporali się już z licznymi problemami, które kiedyś spędzały im sen z oczu, a resztę powierzyli elektronice, wyręczającej nas z wielu czynności, ułatwiając prowadzenie samochodu. Renault Clio E-Tech nie chce się ślizgać nawet na luźnej nawierzchni, nocą zapewnia doskonałe oświetlenie drogi, a dzięki łagodnemu ‘połykaniu’ nierówności, komfortem jazdy przewyższa dawne modele topowych klas.
Nawet jeśli powiemy, że silnik spalinowy chwilami nie pracuje w tej wersji najciszej, to część trasy miejskiej pokonujemy wyłącznie o napędzie elektrycznym, podczas jazdy rozpędem lub w trakcie hamowania generatorem, odzyskując energię. W efekcie bez jakichkolwiek zabiegów zmierzających do oszczędniejszej jazdy, komputer pokładowy wylicza średnią 5,9 l/100 km. Być może byłaby mniejsza, ale po pierwsze auto testowałem porą zimową, a po drugie nie wiem na ile oszczędnie jeździli poprzednicy.
Hybrydowe Clio E-Tech waży 1336 kg, a więc prawie dwukrotnie więcej od R8. Mimo to przyspiesza w 10,2 s do 100 kmh i rozwija prędkość 186 kmh. Dlaczego jest takie ciężkie? Otóż sami sobie jesteśmy winni, bo na pokładzie chcemy mieć wszystko, czego dusza zapragnie; począwszy od tak ważnych rzeczy jak układ hybrydowy, nadwozie o dużej sztywności, wytrzymałe stelaże foteli, maty wyciszające wnętrze, nieprzyzwoicie bogate wyposażenie, aż po drobiazgi, z których jednak składa się zadowolenie z auta.
Dziś nie mamy problemu z zamarzającymi zamkami, bo do otwierania drzwi nie używamy kluczyka, nie wyjmujemy go z kieszeni nawet w celu uruchomienia silnika, nie zmieniamy biegów, nie depczemy co chwilę pedału sprzęgła (to już było w R8 – ale nie w moim egzemplarzu), auto samo zmienia światła mijania-drogowe, szybko rozmraża szyby, włącza wycieraczki i co najważniejsze nie psuje się. Tego wszystkiego nie miałem w R8, ale i tak cieszyłem się, bo zapewniło mi swobodę przemieszczania się.
Wojciech Sierpowski